23 października 2015

Chapter 1

Minęło już sześć miesięcy od tej nieszczęsnej nocy. Nadal nie mogłam wymazać ze swojej pamięci tego wspomnienia. To wydarzenie powracało do mnie w koszmarach zawsze, jak tylko zasnęłam. Nie potrafiłam o tym zapomnieć, to było zbyt bolesne. Od tamtego czasu widziałam go parę razy. Patrzył na mnie rozbierając mnie wzrokiem i uśmiechając się lubieżnie. 

Próbowałam wrócić do domu, ale moja własna matka mnie wyśmiała. Zresztą ojciec nie był lepszy. Stwierdził, że mi się to należało. Ostrzegał mnie przed Chuckiem, ale ja byłam na tyle głupia, iż go nie posłuchałam. Miłość zaślepiła mnie zupełnie. I co teraz z tego miałam? Włóczyłam się od motelu do motelu. Ale czułam, iż za niedługo będę musiała się, gdzieś wyprowadzić. Pieniądze, które odkładałam przez dwa lata, zaczynały powoli mi się kończyć.

Dochodziłam dwudziesta trzecia, a ja nadal bezsensu chodziłam po Londynie. Trzęsłam się cała z zimna, ale nie miałam zamiaru wracać do motelu. Gdybym tam poszła, wszystko by powróciło. Tego nie chciałam. Przynajmniej nie wtedy. Pragnęłam zapomnieć na chwilę o przeszłości by pożyć chociaż trochę chwilą.

Rozglądałam się dookoła. Otaczały mnie czarne latarnie, zakończone półkolami. Biło od nich jasne światło, które było w stanie oświetlić całą ulicę. Kojarzyło mi się to zawsze z życiem. Na początku światło świeci mocno, ale z czasem słabnie, aż całkiem zgaśnie. Tak samo jest z ludzkim życiem. Na początku człowiek ma wiele sił, ale z czasem opada z nich, jest ich coraz mniej, aż w końcu całkiem ich nie ma, a człowiek umiera. Te dwie rzeczy były tak do siebie podbne, prawie takie same. W końcu wynalazł to człowiek. Może to było właśnie jego zamiarem. Ukazanie życia jedną rzeczą, która nic nie znaczy do czasu, aż ktoś domyśli się, co tak naprawdę miała oznaczać.

Otaczały mnie stare kamienice. Nie pasowały do dzisiejszych czasów, ale za to idealnie pasowały do atmosfery, która panowała w Londynie. Mimo, iż były stare świetnie się trzymały. Cegły się nie kruszyły, farba nie odstawała, a parapety wyglądały, jak nowe. Czasami trzeba było tylko wymienić spróchniałe deski w podłodze i pomalować balustradę na balkonie. Były takie wytrzymałe, że kokarzyły mi się z ludźmi. Ale nie ze wszystkimi, a tymi silnymi. Nie ważne, co się działo, oni pozostawali niewzruszeni. Nie ważne, co im zrobiłeś, oni nadal się uśmiechali. Tylko czasami trzeba było coś w nich wymienić, bo się załamywali. Taka jest jednak już ich kolej życia. Czasami trzeba upaść, żeby móc się podnieść.

Conieraz przejeżdżał obok mnie jakiś samochód. Wyglądał tak, jakby gdzieś się spieszył. Ach, ludzie tak często gdzieś się śpieszyli. Nie zdawali sobie sprawy, jak życie szybko mija, a także jak bardzo jest kruche. Wystarczył jeden niewłaściwy ruch, aby wszystko mogło zacząć się sypać. Wielu jednak tego nie dostrzegało. Sądzili, iż już zawsze będzie pięknie, jak w bajce. Tylko zacznijmy od tego, że życie to nie bajka. Przypomina ono bardziej grę, w której gra się o przetrwanie. Różni się to jednak jedną rzeczą. Życia nie można zacząć od początku. Nie ma przycisku restart. Nie można go także zatrzymać, ponieważ pauza w nim nie istnieje. Istnieją w nim jedynie dwa przyciski start i zakończ.

Na swojej drodze napotkałam także złamane drzewo, które nie miało już urosnąć, ponieważ było już martwe. Coś lub ktoś je zniszczyło. Tak samo jest z samobójcami. Życie je niszczy, tak samo, jak ludzie. Zamiast pomóc, pogarszają tylko sytuację. Wyniszczają ich psychicznie. Rujnują ich. Zewnątrz tego nie widać, ale wewnątrz już tak. Wielu ludzi uważa samobójców za tchórzy, ale to nie prawda. Owszem boją się przejść przez życie. Trzeba jednak być naprawdę odważnym, żeby odebrać sobie życie, żeby skrócić swój żywot. Niestety ludzie są zbyt ślepi, żeby to zauważyć, żebu zauważyć cierpienie tych osób.

Od autorki: Przepraszam. Wiem, że spóźniłam się z rozdziałem o dwa miesiące, ale nie miałam czasu go dokończyć. Następny pojawi się szybciej!!! Długość jest taka, jaka miała być. Następny prawdopodobnie będzie dłuższy.

~Pauline~